Matka belgijskiego prekursora ekspresjonizmu, Jamesa Ensora, posiadała sklepik pełen pamiątek, lalek, masek, straszydeł. Dla małego Jamesa przebywanie wśród tych dziwadeł musiało być ogromną traumą, skoro większość jego malowideł nawiedzały groteskowe straszydła w maskach i szkielety. Powyżej: Strange masks. Żywe kolory, przedziwnie wykrzywione sylwetki, na nich osadzone maski (Ensor miał zwyczaj ubierać szkielety i zakładać im maski w swoim studiu i ustawiać je w róznych pozach, nie malował z wyobraźni). Jedno dziwadło leży. Z powodu maski nie sposób orzec, czy zmarło, czy śpi, czy to on, czy ona. Zgaszona świeczka w dłoni postaci po lewej, ironicznie nawiązuje do symboliki gotyku jako alegoria ulotności żywota. Za oknem trwa feta. Przy zwłokach leżą skrzypce. Maski na twarzach gapiów nie pozwalają dostrzec ich prawdziwych emocji. Scena jest jednocześnie naładowana emocjonalnie i totalnie pozbawiona napięcia. Ensor świadom był uczuć wywoływanych u ludzi przez maski - nie ma przecież nic bardziej nienaturalnego niż człowiek, którego twarzy nie widać. A najciekawsza sztuka rodzi się zawsze na krawędzi wiadomego i niewiadomego, pięknego i brzydkiego, normalnego i nienormalnego. Dlatego malowidło działa w sposób szczególny i na wielu poziomach.
poniedziałek, 13 lipca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz